×

NAMIBIA – ASTROFOTOGRAFICZNE ELDORADO

Ekspedycja astrofotograficzna Namibia 2010.

Od wyprawy minęło ponad siedem lat, a jednak wciąż powracam myślami do tamtych dni.

Z całą pewnością dla kogoś zakochanego w astronomii Tivoli w Namibii jest najpiękniejszym miejscem na Ziemi. Trudno sobie wyobrazić wspanialsze warunki do fotografowania i obserwowania iście południowych obiektów. W Polsce można by jedynie o tym pomarzyć.

Zanim jednak, znaleźliśmy się w tym raju upłynęło wiele czasu spędzonego na żmudnych przygotowaniach do wyprawy. Trzeba było zdecydować, jaki sprzęt zabrać ze sobą. Rozpoczęło się, więc pracochłonne składanie astro-fotograficznych klocków tak, aby wszystko zadziałało na miejscu. W przypadku mojego zestawu wybór padł na niezbyt lekki, lecz bardzo solidny i niezawodny montaż APMach1GTO. Montaż to fundament astrofotografii, więc nie zastanawiałem się nad tym, że jest cięższy o parę kilogramów od innych konkurentów. Dodatkowo w zestawie znalazł się kultowy astrograf firmy Takahashi FSQ106 ED oraz kamera z potężnym chipem o przekątnej 5,3cm FLI16803. Mocno ograniczony limit ciężaru , jaki można było zabrać do samolotu zmusił nas do zakupienia nadbagażu oraz przygotowania kilku paczek, które zostały wysłane do Tivoli już parę miesięcy przed naszym wyjazdem. Osobiście wykonałem i wysłałem np. oś przeciwwagi i ciężary ze zwykłej stali tak, aby nie przywozić ich ze sobą z powrotem do Polski. Oryginalne z nierdzewni zostały na miejscu. W naszym bagażu uwzględnialiśmy każdy zbędny gram tak, że nawet szukaliśmy lżejszych i krótszych kabelków, aby sumarycznie zaoszczędzić tak cenne kilogramy.

Nawet testowaliśmy nasze walizy, aby mogły przetrwać podróż w lukach bagażowych!

Częste rozmowy i informacje mailowe wymieniane z właścicielem TIVOLI Southern Sky Guest Farm panem Reinholdem Schreiberem sprecyzowały dokładnie, jakie adaptery będą nam potrzebne, aby bezpiecznie i solidnie zamontować nasze zestawy fotograficzne na miejscu. Wszystkie zestawy i części zostały, w końcu, bezpiecznie spakowane do waliz, a cenniejsze i delikatniejsze rzeczy jak obiektywy, teleskopy i kamery zabraliśmy ze sobą na pokład samolotu.

Ponad 10 000km lotu upłynęło nam bardzo spokojnie. Cali i zdrowi, w komplecie ze sprzętem wylądowaliśmy w stolicy Namibii Windhoek.

Na miejscu czekał samochód, który zabrał nas w kilku godzinną podróż w głąb lądu.

Reinhold Schreiber jest obywatelem Niemiec, który osiadł w Namibii na stałe i stworzył farmę usytuowaną w samym środku dzikiej, afrykańskiej sawanny.

Wbrew pozorom, farma okazała się bardzo bezpieczna, bo została odgrodzona przed dzikimi zwierzętami, a czerwcowa zima panująca o tej porze w Afryce, niskimi temperaturami w nocy nie pozwoliła jeszcze owadom i szkodnikom wyjść z pod ziemi. Jak przystało na niemieckiego gospodarza farma zaskoczyła nas przepiękną infrastrukturą i idealnym porządkiem. Schludne i przytulne bungalowy o nazwach Kopernikus, Kepler, Messier, Herschel i Galileo dodawały uroku całej atmosferze.

Na odpoczynek nie było czasu i od razu po przywitaniu z Reinholdem zabraliśmy się za rozpakowywanie i ustawanie swoich stanowisk pracy. Na farmie wszystko jest przygotowane pod astrofotografię i obserwacje nieba. Gotowe piery z zasilaniem, obserwatoria i teleskopy do wynajęcia. Częstymi gośćmi farmy Tivoli są również znane osobistości należące do ścisłej astro-fotograficznej czołówki świata, oczywiście nie licząc nas 🙂 Nadmienić można, że rezerwacje na wyjazd trzeba robić z blisko 2-3 letnim wyprzedzeniem. Tak doceniane jest to miejsce przez amatorów nocnego nieba. 

Wszystkie informacje można znaleźć na stronie www.tivoli-astrofarm.de

Dwa tygodnie okazały się być super ciężka pracą spędzoną bezsennie przy swoich teleskopach, przy blisko dwunastogodzinnych mroźnych, bezchmurnych nocy. Podczas fotografowania ze zdumieniem patrzyliśmy jak konstelacje Strzelca czy Skorpiona ledwo w Polsce unoszące się nad horyzontem tutaj wędrowały praktycznie w okolice zenitu. Droga Mleczna tak jasna, że prawie rzucała cień, poszarpana ciemną materią przyprawiała nas o ból szyi. Przepiękne, majestatyczne Obłoki Magellana oraz Krzyż Południa cały czas uświadamiały nas jak daleko jesteśmy od domu.

Niebo jakie ugościło nas na pustyni w farmie Tivoli przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Pierwsze dni chodziliśmy z głowami zadartymi w górę, co chwila spoglądając i podziwiając czarne jak smoła namibijskie niebo. Osobiście pierwsze, największe wrażenie wywarł na mnie Worek Węgla, który w okolicach Krzyża Południa rozpościerał ogromną poszarpaną, czarną przestrzeń zupełnie pozbawioną gwiazd.

Wbrew wcześniejszym obawom, co do znajomości południowego nieba nie okazało się ono wcale tak tajemnicze i zagadkowe. Powiedziałbym nawet, że wydawało mi się o wiele łatwiejsze do eksploracji niż to powszechnie oglądane na co dzień. Śmiesznie wyglądał gwiazdozbiór Wielkiej Niedźwiedzicy, który rył co noc w horyzont tak, że wystawał tylko nad ziemię sam dyszel.

Szczerze, nie brakłoby mi słów, aby opisać niewiarygodne niebo w Tivoli. Obawiam się jednak, że abym w pełni oddał jego doskonałość w słowach, nie zmieściłbym się w broszurze tego artykułu. Jednoznacznie mogę stwierdzić, że namibijskie niebo jest jednym z piękniejszych, albo nawet najpiękniejszym niebem tego świata.

Nie wszystko wyglądało jednak tak różowo. Problemy sprzętowe dotknęły prawie każdego z nas i mieliśmy z nim wiele kłopotów. Często po nieprzespanych nocach w ciągu dnia koledzy dzielnie walczyli z problemami usuwając ich przyczyny wszystkimi możliwymi sposobami. Montaże, które przy prędkości północnej działały bez zarzutu na półkuli południowej odmawiały posłuszeństwa. O tym problemie chyba nikt wcześniej nie pomyślał, z resztą i tak nie było jak tego przetestować. Po pierwszej nocy byłem skłonny porąbać na kawałki swój zestaw kupiony ze ciężkie pieniądze! Ogromne problemy sprawiło nam również ustawianie lunetek w montażach na biegun południowy! Mocno we znaki dało się nam potworne zimno na, które jak na Afrykę nie nastawiliśmy się aż tak bardzo. Mimo wszystko każdy z nas miał swój plan, który krok po kroku realizował każdej nocy.

Na farmie spędziliśmy także miłe chwile. Dzięki uprzejmości Reinholda mieliśmy możliwość podróżowania. Gospodarz zabrał nas swoim jepem oraz motolotnią na safari, gdzie mogliśmy podziwiać i fotografować dziką zwierzynę taką jak Antylopy, Kudu, Oryksy i wiele innych.

Zorganizowaliśmy również wyprawę dwiema Cessnami, które zabrały nas o świcie, startując z trawiastego pasa nieopodal farmy. Niestety podróż z zamiarem dotarcia nad Ocean nie udała się, ponieważ silna burza piaskowa nad pustynią Namib zmusiła pilotów do powrotu. Adrenalina podczas lotu jednak była i każdy z nas odetchnął z ulgą, gdy samoloty usiadły na ziemi po nerwowym i niebezpiecznym locie. Po podróży doszedłem do wniosku, że już nigdy nie wejdę więcej do małego samolotu!

Czarnoskórzy pracownicy farmy byli bardzo przyjaźnie do nas nastawieni i widać było, że obowiązki u Reinholda sprawiały im ogromną radość. Nie można było również narzekać na wspaniałą kuchnię łączącą w sobie europejskie i orientalne, namibijskie smaki. Zawsze wstawaliśmy od stołu syci i zadowoleni, wdzięczni naszej kucharce pieszczotliwie nazywaną przez nas Żanuarią.

Pierwsza Polska Ekspedycja Astro-fotograficzna do Namibii składała się z sześciu członków: mnie czyli Bogdana Jarzyny, Piotra Sadowskiego, Michała Żołnowskiego, Mariusza Łukijańczuka , Dominika Wosia oraz organizatora i koordynatora naszej wyprawy Pawła Łańcuckiego.

Jeszcze w Polsce przygotowałem misterny plan i listę fotografowanych obiektów uwzględniając kolejność wschodzących obiektów, przejścia przez meridian i czasy jakie potrzebne będą na fotografowanie . W dwa tygodnie zebrałem materiał na blisko piętnaście zdjęć! W Polsce musiałbym polować na to przynajmniej 2-3 lata.

Podczas dwutygodniowej ekspedycji zebrałem materiał na ponad 15 obiektów. Licząc wykonanie zdjęć w różnych technikach zebrało się ich prawie trzydzieści. W Namibii wykorzystałem ponad 120 godzin fotograficznych i kilkanaście straciłem na problemy ze sprzętem, kadrowanie obiektów, ręczne focusowanie i inne niespodzianki.

Łącznie po powrocie udało mi się obrobić zebrany materiał po prawie pół roku. Processing to następny trudny etap w tym hobby. Naświetlanie obiektów zawsze można opanować, lecz poradzić sobie z obróbką stanowi nie lada problem. Wiele godzin czy dni spędzonych przy obróbce zdjęcia pozwala na wydobycie z materiału maksimum szczegółów i zasięgu obiektu. Ten etap zależy tylko i wyłącznie od autora zdjęcia i jego prywatnej interpretacji obiektu.

Ja staram się nie ostrzyć nadmiernie zdjęć ani też nie przesadzać nadmiernie z kolorystyką. Dobra wyważona obróbka jest moim zdaniem bardzo istotna. Oczywiście można i należy wyciągać ze zdjęcia jak najwięcej ,ale do pewnych granic tak ,aby nadmiernie nie wydobyć szumu.

Wszystkie moje zdjęcia można zobaczyć na stronie w odpowiednich działach. Zapraszam do mojej galerii.

Serdecznie pozdrawiam,

Bogdan Jarzyna

Wstępne testy zestawu tzw. na zimno, na długo przed wyjazdem.

Teraz jeszcze póki jest pogoda szybkie testy przed pakowaniem u Michała.

Teoretycznie wszystko działa! Możemy się pakować 🙂

 

Paczki z zamiennikami gotowe do wysłania!

Gorączka przed podróżą, trwa sprawdzanie czy wszystko każdy ma ze sobą.

Wszystko poszło gładko, zaraz wsiadamy i lecimy. Co tam sprzęt, najważniejsze, że jest japońska whisky 🙂

Piotrek Sadowski największy twardziel też jak widać gotowy do lotu!

Trwa kilkunastogodzinny lot.

Po przylocie do stolicy Namibii Windhuk czekał na nas samochód, którym długo musieliśmy jechać w głąb sawanny.

Wreszcie cali i zdrowi jesteśmy na krańcu świata!

Zostaliśmy zakwaterowani w uroczych bungalowach rozsianych na terenie farmy Tivoli.

Spore odległości dzielą nas od siebie. Na farmie znajdują się również inne obserwatoria, które można wynająć oraz sprzęt fotograficzny i wizualny.

Sympatyczny Reinhold Schreiber właściciel Farmy Tivoli.

                              

Sprzęt rozłożony i gotowy do pracy. Wszyscy w pogotowiu, pierwsza noc się zbliża!

Kierownik wyprawy PTL też gotowy do akcji!

Michał i ja jesteśmy razem w innej części farmy. W tle nasz bungalow Kopernikus.

Michał i jego sprzęt.

Ostatnie przygotowania przed rozstawieniem stanowisk.

Czyżby coś poszło nie tak?

Panowie, możemy zaczynać 🙂

 

Nadchodzi noc,

I tak przez dwa tygodnie 🙂

 

Afryka a w nocy jest tak zimno, że nawet w domkach chodzimy grubo ubrani!

Rekordowo zimna noc. Większość kwiatów i roślin ozdobnych na terenie farmy przemarzła. Było ok -7 °C

 

Nie wszystko jednak wygląda różowo 🙁

Problemy sprzętowe to nie nowość w tym hobby.

Jest też czas na relaks i odpoczynek.

O piątej rano przyleciały na farmę lądując na trawiastym lotnisku dwie Cessny.

Lecimy na wycieczkę nad Pustynią Namib aż do Oceanu, Uhuuuuu!!!

Mój dzielny towarzysz podróży i miłośnik podniebnych lotów małymi samolotami, Piotrek Sadowski 🙂

Oj, będzie się działo…..

Jeszcze chwila i startujemy.

Znajome Diuny, przedmieścia ogromnej pustyni!

Lecimy bardzo blisko siebie.

Zaglądamy sobie przez szybkę 🙂

Jesteśmy już nad pustynią Namib, pod nami najwyższe wydmy świata!!!

Jest cudownie! Nie wszystko jednak co piękne trwa wiecznie. Pilotka informuje nas, że rozpętała się burza piaskowa i lot może być niebezpieczny.

Podjęliśmy próbę przelotu nad tym piekłem lecz wiatr i turbulencje zmusiły nas do odwrotu,

Żegnaj Oceanie 🙁

Spokojnie bez paniki, drugi pilot wszystko ma pod kontrolą, tego nawet Chuck Norris by nie ogarnął 🙂

 

a tak na serio to może nie wygląda adekwatnie do tego co działo się z naszymi samolocikami ale uwierzcie, że raz po raz spadaliśmy i wznosiliśmy się o kilka metrów a wszystko podchodziło nam do gardeł. Strach również zaglądał nam w oczy…..

Uff, cali i zdrowi w komplecie znów jesteśmy na farmie. Nie ma to jak w domu 🙂

Ach, ta nasza pilotka 🙂

🙂 🙂 🙂

Co by nie mówić jesteśmy troszkę zawiedzeni 🙁

Najwidoczniej mało nam jeszcze emocji i atrakcji. Rainhold zabiera każdego z nas codziennie na przelot motolotnią nad Farmą i sawanną.

Trzy, dwa, jeden start!

Farma Tivoli z lotu ptaka!

Nic tylko my po horyzont 🙂

Diuny

Słone jezioro

Dominik z Reinholdem.

 

Psy na Lwy, Rhodesian ridgeback rasa sięgająca swą historią do afrykańskich pierwotnych plemion. Psy nie zabijały ale stadem otaczały lwy nie dając się im wydostać  aż przybędą myśliwi. Na farmie były dla nas bardzo przyjazne.

Antylopy Oryx pędzące przez sawannę.

Karakuł jedna z najstarszych ras owcy domowej.

Warthhog – dzika świnia afrykańska

Koniec zabawy, wracamy do pracy 🙂

Rewelacyjna kuchnia na farmie to też ogromny atut tego miejsca!

Żanuaria, pieszczotliwie nazwana przez nas szefowa kuchni, która dbała o nasze żołądki jak rodzona matka 🙂

Tak dobiegł końca nasz piękny wyjazd. Pogoda nam dopisała więc przywieźliśmy do Polski piękne zdjęcia i niezapomniane wspomnienia! Dzięki wszystkim, nigdy tego nie zapomnę.

 

 

Tak do